fbpx

ROZKOSZ KULINARNA NA GOZO

Cofamy się do czasów, gdy Gozo znane było głównie z Azure Window.
Philip z Gozo zabrał nas na wycieczkę po mniej znanych (w tamtym czasie) miejscach.
Wyruszamy w podróż szlakiem najpiękniejszych miejsc. Niektórych z nich już nie ma, ale tekst zostawiamy sobie na pamiątkę.

Wyobraźmy sobie niewielką wyspę na Morzu Śródziemnym, można wręcz powiedzieć, że mityczną idyllę, w której czas zatrzymał się dawno dawno temu…

Ludzie są tu dla siebie życzliwi i pomocni. Uśmiechają się do Ciebie z naturalną sympatią i pozdrawiają szczerze a bardzo często również nawiązują dłuższą pogawędkę. Żyją bez pośpiechu koncentrując się na swojej pracy i pasji a często obie te rzeczy idą w parze. Zajmują się rzemiosłem, hodowlą, uprawą warzyw i owoców. Dbają przede wszystkim o rodzinę oraz zachowanie swojej tożsamości, z której są dumni a mają ku temu tyle powodów, ilu lat sięga ich historia.

Na tej pięknej wyspie ciepły chrupiący chleb kupuje się bezpośrednio u piekarza, który podaje go prosto z pieca, soczyste i pachnące słońcem warzywa farmer dowozi na sobotni targ, u hodowcy kóz i owiec dostajemy świeże i delikatne serki, a po mięso idziemy do rzeźnika. Na wyciągnięcie ręki są takie rarytasy jak lokalna aromatyczna oliwa z oliwek, esencjonalne wina, czy wyśmienite i oryginalne pasty pomidorowe zwane też konserwami. Swoją drogą powstały one dlatego, że na wyspie ubóstwia się pomidory w każdej postaci, natomiast dawniej nie było szklarni a ludzie chcieli zachować smak pomidora również na zimowe miesiące, gdy jest mniej słońca i nie mogą one samodzielnie rosnąć. Tak powstały pasty pomidorowe, które co ciekawe nie znają żadnej chemii. Osobiście jedliśmy pięcio-, sześcioletnią pastę pomidorową konserwowaną jedynie solą morską. Smakowała wyśmienicie.

Ten swojski klimat i kuchnię znajdziemy właśnie na Gozo. Warto wybrać się na tę wyspę co najmniej na kilka dni, aby wieczorem przejść się ulicą i porozmawiać z ludźmi, aby mieć okazję zrobić zakupy na targu, zintegrować się z wyspą i poczuć bicie jej serca, usłyszeć ciszę popołudniowej sjesty, zobaczyć antyczne dziedzictwo, dotknąć klifów, zaciągnąć się zapachem ziół, odpłynąć w relaksującej otchłani ciepłego i krystalicznie czystego morza. Ten spokój duszy osiągniecie tylko na Gozo.

Może to brzmi kuriozalnie, ale żeby poznać prawdziwe smaki Malty – trzeba pojechać na Gozo. Mieszkańcy Malty cenią sobie dziedzictwo Gozo oraz ich ciągle żywą tradycję i sami często spędzają tu weekendy, wakacje lub przyjeżdżają całymi rodzinami właśnie na obiad. Napływ obcokrajowców stopniowo pozbawił Maltę jej pierwotnego charakteru, dlatego mieszkańcy szukają tu bliskich im obrazów. I być może się do tego wprost nie przyznają, ale faktem jest, że wynajmują tu mieszkania na dłuższe i krótsze okresy i chętnie odwiedzają ekologiczne gospodarstwa oraz restauracje bazujące na lokalnych i sezonowych produktach.

W jednej z takich restauracji mieliśmy okazję spędzić kilka chwil. Najwyższej jakości produkty idą tu w parze z najwyższym standardem usług co swoim nazwiskiem i sercem firmuje Philip Spiteri – Maltańczyk a właściwie Gozytańczyk z krwi i kości, który z ogromną pasją i zaangażowaniem od lat prowadzi wyjątkową restaurację, w której serwuje się tylko lokalne dania przygotowane na bazie ekologicznych produktów. W niniejszym tekście mowa o restauracji w Marsalforn, która już nie istnieje, ale wspomnienia  ciagle są żywe.

Restauracja wpadła nam w oko jeszcze przy okazji pierwszej wizyty, ale jak wiadomo, co się odwlecze…

Dojazd a właściwie zjazd do Marsalforn jest kręty i bajecznie malowniczy. Przy dobrej pogodzie można stąd zobaczyć Sycylię!

Czas płynie tu leniwie. Dzieci łowią ryby w morzu a tuz obok wiekowi mieszkańcy relaksują się w kąpieli morskiej

Widok na zatokę jest kojący. Śródziemnomorskie kolory cieszą nie tylko oko, ale i duszę

Nawet nie wiedzieliśmy kiedy w mgnieniu oka kelnerzy zastawili niemal cały nasz stół.

Swieże kalmary skropione sokiem z cytryny rozpływały się w ustach.

Od czego zacząć? Wszystko wygląda i pachnie fantastycznie!

Ta wspaniała pasta z pomidorów doskonale smakuje w połączeniu z maltańskim chlebem i oliwą z oliwek. Moglibyśmy to jeść bez końca. Pasta na zdjęciu była jedną z trzech, najsłodszą. Srednia miała mniej cukru i nieco więcej, smakowała równie doskonale. Po odwróceniu miseczki do góry dnem, pasta niezmiennie pozostawała na swoim miejscu jak dobrze ubita piana z białek.

Ta pasta była najintensywniejsza w smaku. Podaje się ją z chlebem maltańskim i oliwą z oliwek, do tego warzywa i dodatki według smaku. Pasta na zdjęciu ma kilka lat, przechowuje się ją w ciemnym i chłodnym miejscu, lodówka jest zbędna. Poza pomidorami użyto w produkcji soli morskiej, która nadała jej głęboki, esencjonalny smak. Po prostu kakofonia zmysłów.

Plasterek tuńczyka z wczorajszego połowu, dziś już na naszym talerzu. Receptura od wieków ta sama.

100% owczego sera w serze, słony serek z pieprzem, grillowany bakłażan, świeże listki bazylii i swojska kiełbasa to smaczne dodatki, które można zajadać z chlebem namoczonym w oliwie oraz posmarowanym konserwą pomidorową. 

Zawsze, gdy oglądamy te zdjęcia, robimy się głodni.

Kto ma ochotę na pulpeciki?

Białe wino z Gozo smakowało wybornie i zaostrzało apetyt.

Philip cały czas był z nami i dbał o to aby obsługa była na najwyższym poziomie. Nie jest to jednak nic nowego, ponieważ każdego dnia można go spotkać w restauracji doradzającego Klientom jak w lokalnym stylu należy się rozkoszować jedzeniem. Doświadczaliśmy tego przez długą chwilę a na dodatek Philip to człowiek encyklopedia jeśli chodzi o wszystko, co wiąże się z Gozo, a szczególnie z kuchnią, ponieważ to jego największa pasja.

Philip jest niesamowicie kontaktowym człowiekiem, bardzo bezpośrednim, przyjaźnie nastawionym do ludzi i chętnie dzieli się swoją olbrzymią wiedzą. To kolejna z osób, które poznaliśmy na Malcie, która bardzo ciepło wypowiada się o Polakach. W oczach Philipa Polacy zaskarbili sobie szczególnie jego uznanie w czasie jego pobytu w Australii. Philip planuje podróż do Polski.

Rodzina na Gozo to podstawa każdego biznesu. Mały Benjamin towarzyszył nam podczas lunchu.

Warto napisać kilka słów o Philipie, bo to wielki miłośnik Gozo. Philip zaproponował, że pokaże nam prawdziwe Gozo i słowa dotrzymał. Gdybyśmy mieli komunikacją publiczną przemieszczać się w niektóre zakątki to na jeden punkt musielibyśmy sobie zarezerwować pół dnia, całe szczęście szybko i sprawnie przemieszczaliśmy się samochodem nie zastanawiając się czy na pewno tędy droga? Niektóre wyglądały na prowadzące donikąd, ale w rzeczywistości były jedynymi ciągami komunikacyjnymi w okolicy. Nie było dla nas granic, wjeżdżaliśmy wszędzie tam, gdzie się mieściliśmy.

Philip Spiteri_the amazin lover of Gozo-0145Stromy zjazd na San Blas Bay na Gozo to dla Philipa żaden argument, żeby schodzić na nogach. Jedno z nas zdecydowało się jednak na samodzielne zejście. Jest naprawdę stromo i równie ciężko się wchodzi jak i schodzi, aczkolwiek kursuje tu jeep, który za bodajże 3 euro pozwala pokonać ten dystans na wygodnym siedzeniu.

Philip Spiteri_the amazin lover of Gozo-0184Philip pokazuje nam roślinę, która wydziela nieprzyjemny zapach.

Mieliśmy przyjemność poznać osobiście milionera, który żyje tutaj jak skromny pustelnik w Bieszczadach. Poprosił abyśmy nie zamieszczali jego wizerunku, ponieważ nie chce nic zmieniać w swoim życiu i ciągle chce się cieszyć swoim cichym miejscem na ziemi. Znany jest na Gozo jako król cytryn z doliny San Blas.

Może tego nie widać, ale wiatr był bardzo bardzo silny. Po prostu należało się zachować tak, jakby ktoś podał komendę – Padnij!

Philip, jego tato i kózka Dolly (taki sympatyczny odpowiednik pieska).

Philip Spiteri_the amazin lover of Gozo-5556W przerwie między zwisaniem nad przepaścią a audiencjami u króla cytryn testowaliśmy lokalne wina i sery.

Philip Spiteri_the amazin lover of Gozo-5664… i piwa.

Philip Spiteri_the amazin lover of Gozo-5700Oczywiście poznaliśmy całą rodzinę Philipa. 

Philip Spiteri_the amazin lover of Gozo-5755Po drodze wielokrotnie mijaliśmy stanowiska nurkowe.

Philip Spiteri_the amazin lover of Gozo-5821Philip zabrał nas do wielu miejsc, do których ma ogromny sentyment. Tam opowiadał nam o swoich marzeniach. Trzymamy kciuki, aby wszystkie się urzeczywistniły. Tu wyżej widzimy Philipa w miejscu, w którym dziś stoi Ta’ Philip Restaurant. 

Philip potrafił nas wieźć na drugi koniec wyspy, żeby pokazać region, w którym rosną najsmaczniejsze cytryny, najbardziej dorodne kapary, etc. Czy można to nazwać inaczej niż pasją?

Il-Kartell-0303Byliśmy również w winnicy Philipa. Jest okazała…

Il-Kartell-0307

Z gospodarstwa rodziny Philipa rozciąga się widok na cytadelę. Piękny obrazek.

Wytwarza się tu wszystko, co tylko na Gozo możliwe: oliwę, wino, kunserwy pomidorowe, przetwory owocowe, marmolady warzywne, syropy, gozyjskie serki gbejna, soki i wiele więcej.

Ale wróćmy jeszcze do tematu restauracji i smakowitości bo tytuł wpisu wskazuje przecież na to, że piszemy o rozkoszy kulinarnej:-) 

Klimat w restauracji sprzyja zarówno romantycznym kolacjom we dwoje…

…jak i zorganizowanym ucztom. Tutaj stolik czeka na miejscową rodzinkę, która bez szczególnej okazji zarezerwowała sobie miejsce. Bawili się aż do zamknięcia knajpy.

Frekwencja dopisuje, trudno się dziwić, kto nie chciałby spróbować lokalnego jedzenia?

To był gorący wieczór. Do dziś pamiętamy jak smakowało wtedy piwo.

Widok z restauracji działał jak aperitif.

Zdecydowaliśmy się na kociołek ryb duszonych razem na patelni. Jeśli będziecie to zamawiać – nie jedzcie startera bo nie ma szans, żebyście zjedli całe danie. Danie przygotowywane jest z ryb, które aktualnie są w menu, zatem na talerz trafiają zdobycze z porannego połowu.

Jak się dobrze przyjrzycie to w daniu znajdziecie też owoce morza, kalmary i bób.


Jako dodatek pieczone ziemniaki, ale niestety tylko skubnęliśmy bo woleliśmy delektować się rybami, które uwielbiamy, a żołądków sobie przecież nie rozciągniemy.

Z tej miseczki wciągnęliśmy tylko oliwki. Nie wierzymy, że istnieje ktoś, kto zjadłby to wszystko. To niemożliwe.

Owoce morza zawsze są świeże. Nie trzeba co prawda łowić swojej kolacji, ale wskazać – jak najbardziej! Wystarczy podejść do akwarium.

Jeśli i Wy chcielibyście poznać Philipa nic nie stoi na przeszkodzie. Niestety nie odwiedzicie go w restauracji w Marsalforn, ponieważ już jej nie prowadzi. Marzeniem Philipa było otwarcie własnej restauracji i to marzenie ziściło się w 2016 roku, gdy pierwsi goście przekroczyli próg Ta’ Philip Restaurant w porcie Mgarr na Gozo. O restauracji piszemy w odrębnym tekście: Restauracji Ta’ Philip – KLIK.

Zainteresował Cię ten artykuł?
Zapraszamy do dyskusji w komentarzach.
Spodobał Ci się nasz tekst?
Udostępniaj go do woli korzystając z opcji „Podziel się”.👇