Maltańskie abecadło w relacji Jakuba – zapraszamy do lektury!
***
Od pewnego czasu istnieje tajna lista miejsc, które chcę z różnych powodów odwiedzić. Malty na tej liście nie było, ale znalazła się na innej – miejsca, do których chcę (chcemy) wrócić.
Dlaczego polecieliśmy na Maltę? Trochę przypadkowo – zadecydowała najlepsza kombinacja trzech czynników – ceny lotów/terminy lotów/ceny na miejscu. Malta wygrała z Gruzją i Tel Awiwem. Zabawne jest to, że początkowo wydawało mi się, że taka mała wyspa będzie mogła zaproponować niewiele atrakcji na 5 dni. Potem w trakcie szczegółowego planowania (m.in. przy pomocy maltaigozo.pl) wyszło, że 5 dni to pięć razy za mało, a po przylocie, że… jeszcze mniej 🙂 Mniej zależało nam na zabytkach, bardziej na pięknych widokach i ciekawych przeżyciach. Zresztą ostatecznie doszliśmy do wspólnego wniosku, że lipcowe temperatury na Malcie nie zachęcają do klasycznego zwiedzania, zdecydowanie bardziej do opalania. Na zwiedzanie lepiej zapewne przyjechać w październiku. A jak wygląda Malta w lipcu od A do Ż?
A jak autobusy
Można napisać o nich książkę. Przed wyjazdem przeczytałem wiele opinii na temat komunikacji na Malcie, więc byłem przygotowany na niepunktualność i ryzykowną jazdę. Ale już podczas podróży z lotniska do hotelu zostałem zaskoczony – kierowca zapomniał skręcić na jeden z przystanków, wrócił się, gdy uprzejmy tubylec zwrócił mu uwagę (tak to przynajmniej wyglądało, nie podsłuchiwałem rozmowy). W ramach podziękowania kierowca zatrzymał później autobus na 5 minut, by tubylec mógł… wyjść do sklepu po napój i przekąskę oraz wypalić papierosa. Inny ciekawy przypadek – na dworcu w Bugibbie autobus podjechał, kierowca wysiadł, powiedział, że już nie jedzie i przyjedzie (przyjdzie?) ktoś inny. Za 10 minut wrócił z uśmiechem i pojechaliśmy. Te 10 minut spędził stojąc 100 metrów od nas i paląc papierosa.
Z kolei w Ćirkewwie czekaliśmy wieczorem na autobus do Bugibby, podjechał inny, ludzie wsiedli, na przystanku zostaliśmy tylko my. Kierowca zapytał się, gdzie jedziemy, powiedział, że nas zabierze i pokaże gdzie wysiąść niedaleko, a dwa ostatnie autobusy do Bugibby nie pojadą. Tak po prostu. Na głównym dworcu w stolicy rozmawiałem z pracującym jako kierowca Hiszpanem, zapytałem go o te wszystkie problemy, nie potrafił wyjaśnić, stwierdził, że to „Maltese style of living”. Na pocieszenie – zauważyłem, że z dworców Bugibba Bay i Valletta autobusy odjeżdżają w większości jednak zgodnie z planem, ten wspomniany pan kłamczuszek z papierosem to wyjątek. Inna sprawa, że na innych przystankach większości rozkładów jazdy po prostu nie ma, więc sugeruję, żeby sobie sprawdzić przynajmniej częstotliwość i godziny ostatnich kursów w internecie.
B jak Bugibba
Typowa miejscowość turystyczna, posunę się nawet do stwierdzenia, że nic szczególnego. Restauracje, bary, sklepy z pamiątkami, hotele, krótki deptak, główny plac, klasyka. Jeśli ktoś oczekuje cudów, to może się rozczarować.
C jak ceny
Bardzo przyzwoite, momentami nawet niższe niż w Polsce. Oczywiście porównuję do odpowiednich miejsc w naszym kraju, bo jeśli ktoś chce porównać cenę kolacji w restauracji w miejscowości wypoczynkowej na Malcie z ceną obiadu w barze szybkiej obsługi w mieście w centrum Polski to trochę bez sensu. Porównajcie sobie Bugibba Square vs. Monciak w Sopocie i wychodzi całkiem nieźle. W zwykłych sklepach spożywczych (albo spożywczo-coś tam) nawet w Bugibbie można zrobić tanie zakupy. Zdecydowanie droższe niż w Polsce są tylko napoje – półlitrową butelkę wody najtaniej kupiłem za 70 centów (czyli około 3 złote). Półlitrowa butelka Kinnie najtaniej za 1 euro, ale w San Lawrenz na Gozo, czyli można uznać, że na „odludziu”.
D jak Dwejra Bay
Kręta droga w dół do zatoki robi wrażenie, ale samo Lazurowe Okno nie okazało się aż tak ekscytujące jak można było się spodziewać. Może powodem była perspektywa powrotu tą krętą drogą (patrz R), a może to zasługa hałaśliwego tłumu ludzi robiących sobie „selfie” na tle skał. Na dodatek podczas chodzenia między klifami w wodzie przez nieuwagę kopnąłem w podwodną skałę i palec za kilka godzin był niemal w całości siny. Radzę uważać.
G jak Gozo
Można poczuć się jak kilkaset lat temu – to ze względu na budownictwo, kościoły na wzgórzach, forty, wieże. W porównaniu do Malty jest tu zdecydowanie więcej zieleni i spokoju. Na Gozo jest też jedno miejsce, w którym można poczuć się jak w Polsce.
H jak hotel
The Bugibba Hotel konkretnie. Przeczytałem wiele niepochlebnych recenzji, ludzie narzekali na jakość zakwaterowania szczególnie w „Economy room”, co mnie trochę zaniepokoiło. Niesłusznie.
Piszący te krytyczne komentarze najwyraźniej oczekują cudów płacąc „grosze”. Owszem, pokój nie był luksusowy, ale miał wszystko, co powinien. Jedyny minus to prysznic – niewielki strumień wody. Okno otwierało się na jakiś dach innego budynku i rury, ale dla mnie nie ma to znaczenia. Po co komu piękny widok z okna hotelowego? Kto na wakacjach siedzi w pokoju? Jedyna rzecz, która kompletnie mi się nie podobała – śniadania. W promocji były za 2,20 euro za osobę za dzień, więc skorzystaliśmy ze względu na oszczędność czasu. Błąd, duży błąd.
Nie jestem bardzo wybredny, ale tutaj kończyło się dodatkowymi zakupami po drodze na dworzec autobusowy. Wybór potraw był niewielki – ohydna jajecznica, fasola z sosem, kiepskiej jakości chleb, trochę nieświeżych (w smaku) warzyw, tosty, dżem, jabłka, jogurt, płatki. Okej, ktoś może napisać, że „czego oczekiwałeś za grosze?” Cóż, czegoś… zjadliwego. Poza tym ja akurat trafiłem na taką wyjątkową ofertę, ale goście hotelowi mieszkający w najlepszych pokojach dostawali to samo. Dla porównania w okolicznych knajpach można zjeść syte śniadanie za od 3 do 5 euro.
J jak jedzenie
Polecamy w Tal Pjazza Cafe. W okolicach Bugibba Square to miejsce spodobało nam się najbardziej. A trafiliśmy tam – jak na Maltę – trochę przypadkiem. Poszliśmy pierwszego dnia na wieczorną przekąskę i pamiętając pozytywną recenzję zdecydowaliśmy się na Bad Bull Bar-B-Que House. Było jakoś przed 22, pani poganiała nas mówiąc, że to ostatnia okazja na zamówienie czegoś do jedzenia (co mnie zaniepokoiło, bo obawiałem się, że w tamtejszych knajpach to standardowa praktyka, ale na szczęście potem okazało się, że jednak nie), a gdy poprosiłem o tosty, to powiedziała, że są dostępne tylko rano. Podziękowałem i wyszliśmy.
W innych restauracjach widziałem, że jedzenie podawali nawet po północy, w Tal Pjazza bez problemu zjedliśmy bagietki, które też można byłoby uznać za „ofertę śniadaniową”. Byliśmy tam cztery razy na „wieczornym drinku”, szybka obsługa, bagietki i ciabatty podają z małą sałatką i… chipsami. W zasadzie z jedzenia w tej knajpie nic innego nie próbowaliśmy, nie było potrzeby. Ceny od 2 do 4 euro, więc jeśli ktoś chce, to może nawet oszczędnościowo potraktować to jako główny posiłek dnia i „dopchać” się pastizzi. W środku są automaty do gry – dzieci mogą znaleźć sobie zajęcie.
K jak klify
Najpiękniejsze krajobrazy na całej Malcie, poważnie. Osobiście polecam wysiadkę na przystanku Zuta, kilkaset metrów stamtąd jest coś, co można określić jako „klif nad klifami” – urwisko pod którym jest kolejna „półka” i dopiero niżej morze Świetny widok. Jeśli ktoś lubi spokój, nie przeszkadza mu trochę twarde podłoże i nie musi się zanurzać w morzu w trakcie opalania – polecam, na upartego można leżeć nawet nago (chociaż nie wiem, czy na Malcie to legalne), bo widać, czy ktoś z góry się zbliża. Przez prawie cztery godziny oprócz nas przyszło tam tylko 5 osób w dwóch grupkach (3+2).Inna sprawa, że autobus z przystanku Zuta jedzie raz na godzinę, a nam się trafił taki, który nie jechał, więc udaliśmy się piechotą do Dingli.
L jak laguna (i całe Comino, bo C już zajęte)
Błękitna Laguna. Blue Lagoon. W zasadzie to dlaczego polska nazwa nie brzmi „Niebieska Laguna”? 🙂 W każdym bądź razie widok ładny, ale samo miejsce… koszmarne. Wysiadasz z promu (z Cirkkewy) i załamujesz ręce. Kłopotliwe jest samo przejście, bo ludzie leżą niemal jeden na drugim, leżak na leżakiem. Tłum niesamowity. Nawet przez chwilę nie zastanawialiśmy się, czy tam zostać. Poszliśmy w kierunku St. Mary Bay, niestety naiwnie ścieżką wzdłuż wybrzeża, bo „będzie ładniej”. No i najpierw trafiliśmy do niemającej osobnej nazwy niewielkiej skalistej zatoczki, gdzie byłoby naprawdę fajnie, gdyby nie to, że wszystkie trzy nadające się do leżenia i dysponujące kawałkiem cienia miejsca były już zajęte.
Potem była St. Nicholas Bay z hotelem Comino i niewielką plażą z tabliczką „tylko dla gości hotelowych”. Nie było czego żałować, woda cała w glonach. Poszliśmy do St. Mary Bay i to był strzał w dziesiątkę. Na plaży kilkanaście osób, a późnym popołudniem w pewnym momencie tylko my i inna mała grupka. Kąpielisko niemal prywatne. Dlaczego tam jest tak pusto? Pewnie decyduje konieczność 10-minutowego spaceru z Blue Lagoon plus brak sklepików. I niech tak pozostanie, niczego nie budujcie!
Ł jak łódki
Jeśli chcecie popływać, to opcji jest milion i tak trochę żałuję, że z żadnej nie skorzystaliśmy, ale może innym razem. Jedyna nasza przejażdżka to krótki rejs po Blue Grotto i innych jaskiniach. Szczerze? Polecam to przemyśleć. W tym miejscu poza kilkoma knajpami i miniaturowym kawałkiem kamienistej plaży nic innego nie ma, a po jaskiniach pływa się też np. na Comino.
M jak Mdina
Jeśli nie chcecie zwiedzać muzeów, to Mdina w waszym planie dnia nie zajmie więcej niż pół godziny. Wąskie uliczki robią sympatyczne wrażenie, ale chyba fajniejsze byłoby spenetrowanie podziemi. Niestety były już zamknięte…
N jak naród miejscowy
Być może moja pamięć szwankuje, ale to pierwszy naród, w którym nie spotkałem nikogo… niemiłego. Nie było chociażby jednego krzywo patrzącego na turystów kierowcy autobusu lub sprzedawczyni w sklepie. Zdarzyło się nawet tak, że grupa kilku miejscowych odprowadziła nas z przystanku w St. Paul Bay do hotelu wyraźnie nadkładając drogi.
O jak ogrody
Dolne i Górne Ogrody Barracca w stolicy. Z górnych widok na zatokę jest lepszy, ale w dolnych nieco spokojniej. Można bez problemu znaleźć ławeczkę w cieniu, zrelaksować się po spacerze w słońcu, poobserwować okolicę. I ludzi. To właśnie tam doszedłem do wniosku, że spora grupa osób najwyraźniej ogląda miejsca, w których była dopiero po powrocie do domu na zdjęciach. Wchodzą do ogrodu, aparat lub telefon, pstryk, idą dalej, pozowanie przed żoną/chłopakiem/mężem/synem/bratem/teściem/sąsiadką, pstryk, foto, pstryk, foto, po trzech minutach wychodzą. Można się pochwalić znajomym, że ogród zaliczony, widoki ładne, są dowody na zdjęciach…
P jak piknik
Golden Bay, sobota, godzina 20, zbieramy manatki, idziemy na autobus, wielu turystów robi podobnie. Tymczasem Maltańczycy dopiero przyjeżdżają, wnoszą wielkie grille, krzesła, stoły, namioty, jedzenie, naczynia, zaczynają piknik na plaży.
Jestem zafascynowany i jednocześnie… nie wyobrażam sobie tego w Polsce np. na plaży w Sopocie. Niestety.
R jak rower
I polecam, i… nie polecam. Zacznę od tego drugiego – nikomu nie polecam na Malcie, bo kierowcy to wariaci, drogi albo zakorkowane albo bardzo wąskie. Na Gozo większy ruch zauważyłem tylko na trasie z Victorii do Mgarru, ale nie polecam osobom, które rzadko jeżdżą na dwóch kółkach i/lub mają słabą kondycję. Polecam tym, którzy lubią rower, jest trochę krótkich górek, a zjazdy do zatoczek zapewniają piękne widoki. Podjazd z Dwejra Bay jest jednak bardzo sztywny i kręty, nie ma kawałka cienia, a słońce grzeje niemiłosiernie. Gdy w Xlendi opowiadaliśmy kelnerowi w restauracji o wizycie rowerowej w Dwejrze, to wykrzyknął „Mamma mia!” i złapał się za głowę.
S jak Sea Shell Fish & Chip Shop
Jedno z miejsc z kategorii „warto tam zajrzeć, bo chodzą tam miejscowi”. Niektórych może zrazić wygląd tego baru rybnego, ale klimat jest fajny, bar prowadzi rodzina, tak przynajmniej się domyśliłem, bo obsługiwał pan, pani i dwóch młodych chłopaków. Duże porcje ryb rozpływały się w ustach. Za 5,35 euro ryba, frytki i groszek. Bar znajduje się na ulicy Turystów.
Ś jak święty Jak Paweł II
Na Gozo przy wyjeździe z Victorii w stronę Dwejry można spotkać pomnik „naszego” papieża z tablicą informującą, że postawiono go po wizycie Jana Pawła II na Malcie. Świetnie komponuje się z palmą i słońcem.
T jak turyści
To trochę dopisek do M jak Maltańczycy – dziwię się im, że są tacy mili, bo turyści zachowują się momentami naprawdę niestosownie. Nawet jeśli jedziesz autobusem z plaży do hotelu, to jednak wypadałoby nie pakować się do niego na boso w stopach oklejonych piaskiem albo (to do pań) w stroju kąpielowym z ręcznikiem i torbą na ramieniu. A widziałem nawet takie przypadki. Czytałem wcześniej w internecie ostrzeżenia o tym, że należy dbać o odpowiedni strój, kobiety nie powinny chodzić roznegliżowane itd. Moje wrażenie są kompletnie odmienne – pod tym względem Malta wydaje mi się miejscem totalnego luzu i rozhasania.
V jak Victoria
Jeśli chcecie odpocząć, to polecam park niedaleko dworca autobusowego, tam turystów kręci się niewielu. W Cytadeli (na Cytadeli?) tłum, chociaż udało mi się pochodzić niemal samotnie po murach, pewnie dlatego, że trzeba było tam wejść po schodkach. Gorąco, ludzie leniwi…
W jak więzienie
Jedno z muzeów w Victorii na Gozo. Można się kłócić, czy jest warte swojej ceny (3 euro), ale ciekawostką są – tak przynajmniej twierdzi obsługa – napisy na ścianach celach wyryte przez więźniów kilkaset lat temu. Zresztą jeden z nich nadal tam siedzi. Nie zapytałem, czy to prawda, bo mnie „trochę” przestraszył w ciemnościach…
X jak Xlendi
Piękna zatoczka, w której w ogóle nie przeszkadzało mi (nam) obudowanie jej hotelami i restauracjami. Knajpki zresztą dodają charakteru temu miejscu. Jesz obiad nad wodą, metr dalej ludzie pływają, w oddali łódki, klify. I tylko plaża dosłownie miniaturowa – według mapy powinna być większa i piaszczysta, a okazała się szeroka na kilkanaście metrów i w większości pokryta kamieniami. Polecam(y) restaurację Churchill.
Ż jak żule
To tak pół żartem, pół serio, ale zastanowiło mnie jak to się dzieje, że na Malcie nie ma bezdomnych, żebraków, żuli, drobnych pijaczków, którzy proszą cię o drobne. A jedynym ulicznym zbieraczem pieniędzy był… młody trębacz na głównym deptaku z Valletty.
NIC PROSTSZEGO!
WYŚLIJ NAM MAILEM TEKST I ZDJĘCIA,
A ZAJMIEMY SIĘ RESZTĄ 😎